Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 2 Głosów - 3 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Patologie polskiego boksu zawodowego - część 1
10-05-2012, 11:51 AM
Post: #1
Patologie polskiego boksu zawodowego - część 1
Jakiś czas temu pisałem o tym, że bilans sukcesów i porażek polskiego boksu zawodowego za rok 2011 jest ujemny. Minęły 4 miesiące 2012 i niestety ten trend nie uległ zmianie. Po stronie minusów musimy odnotować klęskę Grzegorza Proksy, która zaprzepaściła wiele lat ciężkiej pracy tego boksera. W pojedynku z Abrahamem rozwiały się też chyba definitywnie nadzieje pokładane w Piotrze Wilczewskim. Te niepowodzenia tylko w niewielkim stopniu zrekompensowane są przez zwycięstwa Adamka, Wacha, Masternaka i kilku innych bokserów. Stan posiadania polskiego boksu w tej chwili to jeden jedyny pas WBC Krzysztofa Włodarczyka i nie widać szans na jego powiększenie w widocznej perspektywie. A przecież generację polskich bokserów urodzonych w okresie wyżu demograficznego lat 80. można i trzeba uznać za wyjątkowo utalentowaną. Taki wysyp bokserskich samorodków zapewne długo się nam nie powtórzy. Dlaczego więc osiągnięcia są niewspółmierne do posiadanego potencjału? Dlaczego najlepsze lata wybitnie uzdolnionych bokserów są marnowane? Dlaczego nasi chłopcy nie walczą o europejskie i światowe tytuły, zadowalając się gadżetami w rodzaju WBC Baltic? Trzeba znaleźć odpowiedzi na te pytania, bo od stagnacji i regresu już tylko krok do głębokiego kryzysu, jak tego uczy niechlubny przykład polskiego boksu amatorskiego.

Statystyka prawdę ci powie. Przyjrzyjmy się więc statystykom walk bokserskich czołowych polskich bokserów zawodowych. Zacznijmy od mistrza świata. Krzysztof Włodarczyk legitymuje się bilansem 46(33) - 2(0) - 1. Co jeszcze ciekawego możemy z niego wyczytać? Ano to, że wszyscy rywale byli cudzoziemcami. Z 49 walk Diablo nie stoczył ani jednej z innym polskim bokserem. Może to przypadek? Inna sztandarowa postać polskiego boksu Tomasz Adamek ma na koncie 47 pojedynków i tylko jednego polskiego przeciwnika, Andrzeja Gołotę. Powróćmy do wagi cruiser, najlepszej polskiej kategorii wagowej. Znajdziemy tam Mateusza Masternaka - 26 walk, w tym jedna z Polakiem, Łukaszem Janikiem oraz Pawła Kołodzieja nie splamionego walką z Polakiem w 30 pojedynkach. Dalej nie ma sensu sprawdzać. Widać wyraźnie, że Polacy z Polakami nie walczą.

A jak to wygląda w innych krajach? Wiadomo wszem wobec, że Meksykanie najchętniej walczą z innymi Meksykanami, Brytyjczycy z Brytyjczykami, a Włosi z Włochami, nie wspominając już o Argentyńczykach i Japończykach, bardzo rzadko boksujących poza własnym krajem. Można oczywiście znaleźć przykłady odwrotne, ale na zasadzie wyjątku od reguły, która głosi, że wewnętrzna krajowa rywalizacja jest podstawą sukcesu sportowego i finansowego w zawodowym boksie. Stosuje się do niej cały świat z wyjątkiem Polski, gdzie powszechną praktykę nie walczenia z rodakami podparto nawet teoretyczną podbudową w postaci hasła głoszącego, że "Polak nie powinien bić innego Polaka". Brzmi to chwalebnie, ale za tą fasadową obłudą kryją się w rzeczywistości zawiść, niechęć i pogarda jednych Polaków w stosunku do drugich.

Rozprawmy się najpierw z tą obłudną ideą, zanim przyjdzie pora na analizę praktycznych skutków jej stosowania. Cofnijmy się do czasów potęgi polskiego boksu amatorskiego. Nie da się nie zauważyć, że olbrzymie sukcesy ze złotymi medalami olimpijskimi włącznie polski boks zawdzięczał właśnie ostrej rywalizacji na krajowych ringach. Nie byłoby tych medali, gdyby nie było walk Kasprzyka z Drogoszem, Kuleja z Petkiem, Gortata z Draganem, Średnickiego z Błażyńskim, Rybickiego z Kicką lub Petricha z Łakomcem. Można by takich par wymienić z kilkadziesiąt, a każda z nich biła się ze sobą po kilka razy w roku, na mistrzostwach Polski, na turniejach i w meczach ligowych. To były walki na całego, w których lała się krew i zdarzały ciężkie nokauty, ale w ten sposób na polskich ringach rodzili się artyści i królowie światowego boksu. Dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej?

Wewnątrzkrajowa rywalizacja to sprawdzona i najlepsza metoda skutecznej selekcji bokserskich talentów. Każdy zaczynający profesjonalną karierę debiutant jest prospektem i potencjalnym mistrzem świata, ale już po kilku walkach można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, czy mamy do czynienia z bokserskim diamentem, przeciętniakiem, czy kompletnym beztalenciem. Tak jest wszędzie, tylko nie w Polsce. U nas bowiem regułą jest, że młodzi bokserzy toczą pierwszych 10, 15 lub więcej walk ze słowackimi, litewskimi lub węgierskimi bumami. Oczywiście wygrywają, bo innego wyjścia nie ma. Przeciwnicy z góry wiedzą, że mają przegrać, a jak zapomną, to w odwodzie mamy jeszcze przecież sędziów. Jest to głupia i szkodliwa praktyka równania do dołu, a w jej efekcie potencjalnych możliwości danego boksera nie zna ani jego promotor, ani trener, ani wreszcie on sam.

Pojedynki pomiędzy bokserami tej samej nacji to także okazja do wypromowania w rankingach tych najlepszych, którzy zasługują na walki o mistrzowskie pasy. W Polsce to zjawisko nie występuje, w wyniku czego nasi bokserzy bardzo rzadko dostają szanse walk o ważne trofea i duże pieniądze. To wygląda fatalnie nie tylko na tle Brytyjczyków, Niemców, czy Rosjan, ale nawet w porównaniu z Włochami, Belgami, Hiszpanami, Białorusinami czy Kazachami, nad którymi górujemy zarówno ilością zawodników, jak i ich jakością. Ostatnio szansę na walkę o pas mistrzowski WBA dostał nawet reprezentant Czarnogóry Nikola Sjekloca. A dla Polaków pozostają starcia o WBC Baltic.

Przykłady medialnego i finansowego sukcesu walk Adamek - Gołota, czy nawet Saleta - Najman świadczą o tym, że Polacy nie różnią się od innych narodów i także chętnie oglądają walki, których stawką jest krajowy prymat w jakiejś kategorii. Kto z polskich kibiców nie chciałby zobaczyć pojedynków Adamka z Wachem, Szpilki z Wawrzykiem, Włodarczyka z Masternakiem, Kołodzieja z Głowackim, Kosteckiego z Fonfarą, Głażewskiego z Sękiem, Jonaka z Jackiewiczem itd itp? W 38-milionowym kraju gala bokserska z choćby dwiema takimi walkami to murowany sukces finansowy, duża kasa dla bokserów, promotorów i trenerów. Co z tego, skoro wśród Polaków ciągle dominuje myślenie typu: "Lepiej żeby zdechła mi krowa, byleby sąsiadowi zdechły dwie". Poniżej kilka przykładów takiego postępowania polskich promotorów, gdzie bezinteresowna zawiść wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i kalkulacją finansową.

Przykład Nr 1
Po przejściu do kategorii ciężkiej Tomasz Adamek odniósł w niej kilka zwycięstw w dobrym stylu, a następnie otrzymał ofertę walki z jednym z braci Kliczko (początkowo miał to być Władimir, ale ostatecznie stanęło na Witaliju). Miał więc w perspektywie przygotowania pod konkretnego przeciwnika. Aż się prosiło, żeby stoczyć walkę na przetarcie z którymś z wysokich polskich bokserów: Wachem, Wawrzykiem lub Kołodziejem (cruiser, ale z naturalną wagą ciężkiego). Nic z tych rzeczy. Oni nie byli godni nawet dostąpić sparringu z mistrzem Tomaszem. Walkę dostał McBride, tak przypominający stylem walki Kliczków, jak żółw charta. Przy okazji można też wypomnieć ekipie Adamka głodowe gaże (2000 USD brutto) wypłacane walczącemu na undercardzie w Newark Majewskiemu. Jak to się ma do ostentacyjnie deklarowanego patriotyzmu i katolickiej miłości bliźniego? We Wrocławiu (miejsce wymuszone przez Kliczków wbrew intencjom Rozalskiego i Adamka) Tomasz wypadł kompromitująco. Dzisiaj twierdzi, że miał za mało czasu na aklimatyzację (Czy ktoś mu zabraniał przyjechać wcześniej do pierwszej ojczyzny?), a jego trener Roger Bloodworth przyznaje, że przygotowania należało przeprowadzić w Polsce, a nie w USA.

Przykład Nr 2
Na tej samej gali we Wrocławiu wystąpił też Ola Afolabi, czołowy bokser kategorii cruiser. Wielką ochotę na pojedynek z nim miał Mateusz Masternak, ale ostatecznie prawo do walki z Afolabim zaklepała sobie większa i silniejsza grupa 12 Rounds Knockout Promotions Andrzeja Wasilewskiego, mająca w swoim składzie aż 6 cruiserów (champion Diablo Włodarczyk i 5 prospektów: Kołodziej, Głowacki, Janik, Hutkowski i Ugonoh). Nagle na jakieś 10 dni przed walką okazało się, że z powodu kontuzji Kołodzieja, z Afolabim nie ma komu się zmierzyć. Ostatecznie stanął z nim do boju ściągnięty w ostatniej chwili journeyman Rusiewicz, podczas gdy Masternak boksował z wcześniej zakontraktowanym przeciętniakiem Davisem. Trudno nie dostrzec w postępowaniu szefostwa 12KP działania w stylu przysłowiowego psa ogrodnika, który "sam nie zje i drugiemu nie da".

Przykład Nr 3
Tak, jak Tomasz Adamek zaskarbił sobie sympatię amerykańskiej Polonii z zachodniego wybrzeża USA, tak w Chicago na idola licznie zamieszkałych tam Polaków wykreował się bokser wagi półciężkiej Andrzej Fonfara o pretensjonalnym pseudonimie ringowym "Polish Prince" (bardziej pasowałoby chyba "Prince Polo"). Trzeba mu oddać spory talent i pogratulować kilku bardzo efektownych zwycięstw odniesionych jednak nad słabeuszami lub weteranami. Nie tak dawno z propozycją walki zwrócił się do Fonfary Grzegorz Soszyński, bokser chyba mniej utalentowany, ale niewątpliwie bardzo solidny. Odpowiedział mu w tonie protekcjonalno - pogardliwym Marek Fonfara, w jednej osobie brat i menadżer Andrzeja, otwarcie dając do zrozumienia, że "nie za pan brat świnia z pastuchem" i że nic z tego nie będzie. Tymczasem zwłaszcza w kontekście planowanego pojedynku z Glenem Johnsonem Andrzejowi Fonfarze, który nigdy nie boksował więcej niż 7 rund, bardzo potrzebny na przetarcie byłby rywal klasy Soszyńskiego , z którym można by spokojnie przeboksować pełen dystans, sprawdzając kondycję i odporność.

Parafrazując reklamę Wojaka można stwierdzić, że "w boksie, jak w życiu". Bezinteresowna polska zawiść kwitnie w najlepsze (a już szczególnie za granicą), a jej kwintesencją jest demonstrowanie postawy nadętego i zarozumiałego buca rodakowi, któremu w danej chwili powodzi się trochę gorzej.

http://www.the-best-boxers.comIdea
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Wiadomości w tym wątku
Patologie polskiego boksu zawodowego - część 1 - Hugo - 10-05-2012 11:51 AM

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości