RE: Boks, pieniądze i brudne sprawy (plotki i fakty)
Cytat:Brudny boks
Kto założył pierwszą zawodową organizację bokserską? Trzej mafiosi, aby legalnie ustawiać walki. Dziś mafiosów już nie ma, rządzą promotorzy, a przy boksie kręcą się też bandyci
Kiedyś, zwłaszcza w latach 20. i 30. ubiegłego wieku, bywało tak: na przedmieściach np. Nowego Jorku, dajmy na to w Brownsville na Brooklynie, chłopcy dorastali na ulicy, wprawiając się w rozbojach i wymuszeniach. Zarazem wielu z nich uczyło się pięściarstwa w setkach sal bokserskich, głównie po to, aby łatwiej im było pracować. Znajomość świata przestępczego młodego adepta szła łeb w łeb ze znajomością świata bokserskiego. Obydwa się przenikały, zasilały się nawzajem i nawzajem sobie imponowały.
Coś wygrać, coś przegrać
Gdy jeden z takich chłopaków z Brownsville zdobywał majątek, najpierw na okradaniu doków portowych na rzece Hudson i sklepów, a potem na dystrybucji alkoholu, na firmach taksówkowych, pralniach, po drodze często wykupywał "udziały" w bokserach. Inwestował w ich karierę, ale potem odbierał część honorariów i decydował, z jakim pięściarzem ma walczyć podopieczny, z kim przegrać, z kim wygrać i w której rundzie.
Jeden z największych gangsterów lat 30. w Nowym Jorku Owney Madden miał udziały w Primo Carnerze, mistrzu wagi ciężkiej włoskiego pochodzenia.
Nie do końca wyświetlony został wątek współpracy z mafią słynnego Jacka Dempseya, bohatera ludowego lat 30. Otóż Dempseya oskarżano o to, że wspólnie z Frankiem Sinatrą (który znał wszystkich ważniejszych szefów mafii) byli kurierami przewożącymi wielkie sumy pieniędzy z Kuby i w przeciwnym kierunku.
W 1953 roku słynny Jake LaMotta, mistrz świata wagi średniej, został nieoczekiwanie wezwany przez tzw. komisję Kefauvera, która z ramienia Senatu prowadziła śledztwo przeciwko mafii. W oświadczeniu, które zszokowało ówczesną opinię publiczną, LaMotta stwierdził, że w 1948 roku poddał się Billy'emu Foksowi, aby dostać walkę z mistrzem świata Marcelem Cerdanem. - Coś wygrać, coś przegrać - powiedział niewinnie LaMotta o swoim boksie na komisji. Nigdy wcześniej ani później o tym nie mówił, ale jego zależność od mafii była jednym z głównych wątków biograficznego filmu "Wściekły Byk" z Robertem De Niro.
Liston nie lubił zastrzyków
W tym samym 1953 roku, w którym zeznawał LaMotta, zwycięzcą prestiżowego amatorskiego turnieju o Złote Rękawice został Sonny Liston. Sonny nauczył się bić na ulicach, a boksować w więzieniu, kiedy jako 18-latek dostał się tam za rozbój z bronią w ręku. Najbardziej intrygującym pytaniem w latach 60. było: czy Sonny Liston został zmuszony przez mafię do przegranej w rewanżowej walce z legendarnym Muhammadem Alim? Liston został pokonany w pierwszej rundzie ciosem, którego nikt na trybunach nie dostrzegł. Był to rok 1965 i nie było telewizji, która pokazałaby, że cios rzeczywiście dotarł do celu. Dopiero wiele lat po walce, na podstawie nagrań filmowych, dało się stwierdzić, że cios trafił w szczękę Listona i że mógł mieć nokautującą siłę.
Ponieważ Liston miał opinię człowieka mafii, a do tego był faworytem w rewanżu z Alim, środowisko bokserskie wiedziało, że walka została ustawiona. Dziś nikt się nie dowie, czy rzeczywiście tak się stało. W 1970 roku Liston został znaleziony martwy w swoim apartamencie w Las Vegas. Policja stwierdziła śmierć z przyczyn naturalnych. Ale prasa informowała, że przy bokserze znaleziono heroinę, zaś na jego potężnym przedramieniu był ślad nakłucia.
Problem tylko w tym, że - jak powiedział Bob Sheridan, jeden z najsłynniejszych komentatorów boksu, działający w branży od lat 60. - Sonny był przerażony, gdy widział igłę. Skąd to wiadomo? Z brudnych zasad boksu. Istniał wówczas zwyczaj znieczulania palców rąk zastrzykami, ponieważ zawodnicy dysponujący potężnym ciosem często obijali je lub nawet łamali we wczesnych rundach walki. Zastrzyki robiono, jeszcze zanim dłonie zostały owinięte taśmami, w obecności przedstawicieli komisji bokserskich. Otóż Liston, znany z nokautującej siły ciosu, nigdy nie dał sobie znieczulić palców zastrzykiem.
Senat powołuje komisję
Część udziałów w interesie zwanym Liston miało trio, które stało się synonimem brudnego boksu: Frankie Carbo, czyli "Mr Grey", Frankie "Blinky" Palermo i James Norris - jedyny w grupce biznesmen z prawdziwym biznesem. Pierwsi dwaj byli klasycznymi gangsterami - grubymi rybami w hazardzie, wymuszeniach, dystrybucji alkoholu. Oni założyli pierwszą organizację pięściarską - IBC (International Boxing Council), aby legalnie ustawiać pojedynki. Dziś takich organizacji jest wiele i robią to samo - ustalają, kto z kim ma walczyć.
Wszystkich trzech w 1961 roku oskarżono o wiele przestępstw, zaś Palermo został skazany na 15 lat więzienia.
Kaliber amerykańsko-włosko-żydowskich mafiosów zainteresowanych boksem z czasem się zmniejszał wraz z eliminowaniem ich przez policję. Dziś w otoczeniu pięściarzy są raczej dziwaczni jegomoście przyklejający się do bokserów, znajomi z młodzieńczych, trudnych lat. Mafiosi dyktujący warunki zniknęli, wielkie pieniądze promotorzy zarabiają - często kosztem pięściarzy - na wielkich walkach, na popularnych bokserach jak Mike Tyson. Honoraria Tysona i Holyfielda za ich walkę wyniosły 65 milionów dolarów, promotorzy mogli zarobić nawet blisko 40 milionów dolarów.
Czy teraz oni układają pojedynki? Tuż przed pierwszą walką Evandera Holyfielda z Tysonem zarejestrowano duże zakłady obstawiane nie na faworyta (Tyson), ale na Holyfielda, który faktycznie wygrał. Uznano to za wielką sensację.
Ale kiedy w pojedynku Lennox Lewis - Holyfield sędziowie orzekli remis, choć dla wszystkich było jasne, że lepszy był Lewis, amerykański Senat nie wytrzymał i powołał specjalną komisję śledczą. Śledztwo wykazało, że sędzia licząca punkty poza ringiem miała związki z promotorem Holyfielda Donem Kingiem i popadła w hazard, ale manipulacji nie udowodniono. King - promotor również Andrzeja Gołoty - działa nadal, choć jego biura na Florydzie często odwiedzają agenci FBI.
Gołota i paragrafy
Dziś nie ma już w boksie wielkich mafiosów, rządzą promotorzy, za to przy ringu pojawiają się zwykli bandyci.
W 1996 roku, kiedy Andrzej Gołota walczył z Riddickiem Bowe w nowojorskiej Madison Square Garden, na ring wdarli się członkowie ekipy Amerykanina. Jeden z nich uderzał Gołotę komórkowym telefonem w głowę. Później okazało się, że to jeden z kuzynów Bowe'a, Steve Bowe. Inny znajomy Bowe'a awanturujący się na ringu tamtej nocy, William Wright zapracował wcześniej na pięć stron raportów w policyjnym archiwum. Pisano w nich m.in. o rozbojach i wymuszeniach. Bowe - podobnie jak Mike Tyson, który jeszcze jako dziecko zaczął kraść i napadać na ludzi - wychowywał się na ulicach Brownsville.
Z młodością Gołoty nie było zresztą lepiej. Unikał kary dzięki wstawiennictwu działaczy sportowych - tak było przed igrzyskami olimpijskimi w Seulu w 1988 roku (przywiózł stamtąd brązowy medal), kiedy wywołał olbrzymią bijatykę przed warszawskim klubem Park, po której w szpitalu znalazło się kilka osób, w tym ochroniarze dyskoteki.
W 1990 roku bokser pobił na dyskotece we Włocławku Pawła Białostockiego i groził mu bronią - prawdopodobnie pistoletem gazowym. Proces w 1997 roku zakończył się wyrokiem w zawieszeniu - Gołota przyjechał do Polski dzięki listowi żelaznemu wystawionemu przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Rok później Gołota wpłacił 100 tysięcy dolarów na konto fundacji Porozumienie bez Barier Jolanty Kwaśniewskiej.
Nie zostały nigdy wyświetlone epizody z życia Gołoty. Choćby historia z Gdańska, gdy 21 lutego 1989 roku Gołota razem z kolegą, nieżyjącym już trójmiejskim gangsterem o pseudonimie "Wolf", wybrali się do dyskoteki Romantica. Lokal opuścili w towarzystwie Ewy M. Zaciągnęli dziewczynę na klatkę schodową jednego z wieżowców. Tam - jak zeznała na policji poszkodowana - Gołota zgwałcił ją w zsypie na śmieci.
Krzyki Ewy M. sprowadziły milicyjny patrol. Kiedy obaj mężczyźni wychodzili z bloku, już czekał na nich radiowóz. Pierwszy milicjant, który próbował zatrzymać napastników, dostał od Gołoty dwa ciosy - jeden w szczękę, drugi w oko. Kiedy drugi funkcjonariusz trzykrotnie strzelił w powietrze, Gołota i "Wolf" dali sobie nałożyć kajdanki.
Prokuratura Rejonowa w Gdańsku wszczęła śledztwo, jednak wkrótce sprawę przekazano do Prokuratury Marynarki Wojennej w Gdyni, ponieważ Gołota był jeszcze wtedy zawodnikiem CWKS Legia Warszawa w stopniu kaprala. Po tygodniu Ewa M. wycofała wniosek o ściganie za gwałt. - Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, jak to się stało - mówił jeden z prokuratorów w artykule "Gazety" z 1997 roku. - Do pani Ewy przyjechał kapitan J. z sekcji bokserskiej Legii i wręczył jej 200 dolarów. Wycofała wniosek i sprawę umorzono. Za pobicie milicjanta bokser musiał popracować 20 godzin na Centrum Zdrowia Dziecka.
Akta tamtej sprawy powinny być w archiwum Prokuratury Marynarki Wojennej w Gdyni, ale kilka miesięcy przed procesem we Włocławku, nie wiadomo dlaczego, zostały przesłane policji. - Z tego, co wiem, papiery wypożyczył komisariat w Gdańsku Przymorze. Już dawno powinny wrócić do Gdyni, ale gdzieś wsiąkły - mówił "Gazecie" prokurator w artykule z 1997 roku.
"Pershing", mój przyjaciel
Nigdy też nie wyjaśniono, czy Gołota miał związek z gangiem kieszonkowców na warszawskim Dworcu Centralnym, o czym media spekulowały od czasu, gdy polski bokser stał się słynną osobistością.
W lipcu 1996 roku na trybunach Madison Square Garden zamieszkom po walce Bowe - Gołota przyglądał się Andrzej Kolikowski, ps. "Pershing", boss mafii pruszkowskiej, bywalec walk polskiego pięściarza. Gołota był członkiem warszawskiej Legii podobnie jak Kolikowski, były zapaśnik. W 1991 roku Gołotę ścigała w Polsce policja za sprawą listu gończego wystawionego przez włocławską prokuraturę. Bokser uciekł do USA. Ale przed ucieczką schronił się w domu "Pershinga" w Ożarowie.
W połowie lat 90. "Pershing" i Marek M., ps. "Oczko", szef mafii na polskim zachodnim Wybrzeżu, regularnie latali na mecze Gołoty. Później udział w takich meczach był w ich środowisku w dobrym tonie. Bywali na nich m.in. "Słowik", "Wańka", jego brat "Malizna", Wojciech P. oraz rezydent "Pruszkowa" na Austrię, nieżyjący już Jeremiasz Barański, ps. "Baranina". W Stanach czuli się bezpiecznie. Tam mogli bez obawy, że są śledzeni i podsłuchiwani, rozmawiać o interesach i uzgadniać przyszłe inwestycje, w tym te w USA i Argentynie.
Po śmierci Kolikowskiego w Zakopanem w 1999 roku na pojedynkach Polaka wciąż pokazują się jego dawni współpracownicy. Ale to już nie są grube ryby. Mafiosi albo nie żyją, albo siedzą w więzieniach.
Zastąpiła ich drobnica. Opaleni przez kwarcówki, z włosami na żel, w groteskowych garniturach, robią sobie zdjęcia na treningach i konferencjach prasowych z pięściarzami, promotorami i trenerami.
I tak już może zostać. źródło
No cóż. Wiem, że nikt nie jest święty ale jeżeli z Gołotą to prawda to stracił bardzo, bardzo wiele w moich oczach. Można by powiedzieć, że wszystko. Aczkolwiek sprawa po latach do nieudowodnienia przez żadną ze stron.
|