Forum - BOKSER.ORG

Pełna wersja: Fajne filmy, które polecacie
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Wilczku
Ja te starsze filmy o X-menach, czyli w sumie właściwą trylogię, bardzo lubię. Teraz jednak powstało tysiąc tytułów, które odrębnie przedstawiają losy Profesora, Wolverine'a, etc. etc. Też się pogubiłem Smile

BESTIA
Dobrym przykładem jest choćby "Pulp fiction" na Pulsie, gdzie nie zmęczyłem całego filmu... Polsat jednak poszedł o krok dalej, bo wycinanie poszczególnych scen to już dziadostwo.

O, nadrobiłem też wreszcie "Jackie Brown" (ona była kobietą, a po samym tytule pół życia myślałem, że to facet Big Grin ) i mogę ustawić sobie w kolejności filmy Tarantino, bo widziałem je już wszystkie. To byłoby tak:

Pulp Fiction > Grindhouse: Death Proof > Kill Bill cz. 1 > Django > Nienawistna ósemka > Bękarty wojny > Jackie Brown > Wściekłe psy > Kill Bill cz. 2

Przy czym warto zaznaczyć, że nawet Kill Bill cz. 2 to świetne kino Smile
(04-04-2016 11:02 PM)BESTIA napisał(a): [ -> ]Niektóre filmy słyną z dialogów a takie tłumaczenia tylko je psują.
Właśnie, co do dialogów. To ostatnio odświeżyłem sobie wszystkie cztery części "Zabójczej broni" i chyba nie ma drugiej takiej serii, która by miała tak dobre dialogi we wszystkich częściach. Świetny film do pośmiania. Big Grin
Trochę inaczej, bo o filmie, którego premiera dopiero przed nami.
Co sądzicie o Łotrze Jeden po pierwszym teaserze? Smile
Ja zaliczyłem w końcu "Zwierzogród" i muszę przyznać, że mi się podobał. Wink Z postaci najśmieszniejszy był Mr. Big i ta scena jakby żywcem wycięta z "Ojca chrzestnego". Kto widział ten wie, o co chodzi. Big Grin
(30-04-2016 08:13 PM)kubala1122331 napisał(a): [ -> ]John Goodman stworzył kolejną świetną rolę. W mojej opinii to jeden z najlepszych aktorów w tym momencie, do tego mocno charakterystyczny.

Ty mówisz John Goodman a mi się od razu kojarzy z Brendanem Gleesonem. Oglądałeś "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj"? Bardzo dobre aktorstwo Gleesona. Film też zresztą bardzo fajny.
Tego filmu akurat nie widziałem, ale Gleesona oczywiście kojarzę. Bardzo dobry aktor, jednak John Goodman jest dla mnie poziom wyżej Smile
Ostatnio niesamowicie zajarałem się dziełami Krzysztofa Kieślowskiego. Zaczęło się zupełnie niewinnie, jakoś w zeszłym tygodniu miałem godzinkę wolnego i szukałem jakiegoś krótkiego filmu. Odpaliłem Dekalog I... i się zaczęło. Zostałem wciągnięty w fabułę niesamowicie. Co lepsze, każda kolejna odsłona serii była równie dobra, a niektóre z nich (moja ulubiona czwórka) zahaczały o doskonałość. Gra aktorska na wybitnym poziomie, porządnie rozpisany i zrealizowany scenariusz, zawierający masę niedomówień i miejsc na dowolną interpretację. Ostatnio trochę grzebię ogólnie w polskich starociach, ale obawiam się, że to co najlepsze właśnie widziałem. Jestem pewien, że przez najbliższe 20 lat nie powstanie nic, co będzie w stanie choćby równać się z "Dekalogiem". Kto nie widział, niech nadrabia.

Zauroczony Kieślowskim zacząłem oglądać jego starsze dokonania, etiudy filmowe czy filmy dokumentalne. I co? Jeszcze bardziej doceniłem pana Krzysztofa! Nawet najgłupsze z pozoru dzieło jest dokładnie przemyślane, a jego warsztat reżyserski sprawia, że nawet wykład BHP o pracy w zakładzie miedzi ogląda się z olbrzymią przyjemnością. Polecam zapoznać się przede wszystkim z dwoma dokumentami (jeszcze wielu nie widziałem) "Gadające głowy" i "Z punktu widzenia nocnego portiera". To są dwa najlepsze filmy w tym gatunku jakie widziałem, dają masę materiałów do analizy (szczególnie ten pierwszy) oraz znakomicie przedstawiają zasadność życia ludzkiego (ten drugi). Naprawdę, doskonałe pozycje, a trwają łącznie blisko 30 minut, także warto ten czas na nie poświęcić.

Przede mną jeszcze trochę filmowych spotkań z Kieślowskim będzie, ale chyba nie zmienię już zdania, że to najwybitniejszy polski reżyser w historii.

Na oku mam jeszcze jedną ciekawą "filmową zwierzynę", ale póki co nie mam czasu jej zgłębić. Mam tu na myśli moralność ludzką ukazaną przez Larsa von Triera i jego "dyskusje" na ten temat z Andriejem Tarkowskim. Może być ciekawie. Ale najpierw "Kisiel".

Szkoda tylko, że czasu brakuje, bo koniec czerwca coraz bliżej (wiecie, III rok studiów i tradycyjnych zaległości masa Wink ).
Jeżeli chodzi o Kieślowskiego to też mam sporo do nadrobienia. Z tych filmów, które obejrzałem to w pamięci najlepiej mi zapadł "Krótki film o zabijaniu". Z tych starszych polskich filmów, które jak to się mówi nieźle mnie usadziły to na pewno jeszcze film Romana Wilhelmi "Wojna światów - następne stulecie". Moim zdaniem perełeczka.
Trzy filmy, zupełnie odmienne.



Infiltracja - Damon, Di Caprio i Nicholson na jednym ekranie, w sumie nie trzeba nic więcej. Nie mam czasu by obejrzeć w spokoju cały film, więc nastawiałem się na dwa posiedzenia, ale...tak mnie wkręcił że bez problemu dotrwałem do końca.

Film absolutnie smutny, nikomu w nim nic się nie udało, ale tak fajnie pozwijany i pomieszany, że trudno tego nie docenić.

Praca policjanta będącego kretem po stronie szefa mafii vs praca policjanta będącego kretem po stronie policji. Do tego fajny wątek miłosny i klimat zaszczucia. Scenariusz to dla mnie po prostu perełka... bez dłużyzn, z dość bezpośrednim wejściem w intrygę, ale mimo pomieszanych ról głównych bohaterów, klarowny i jasny do samego końca. Naprawdę dobry film, po prostu Smile

10/10



Interstellar - zakończyłem oglądanie dzieł Nolana właśnie na tym filmie. Akurat ten film (może przez długość) oglądałem przez trzy wieczory. Nolan ma już taką pozycję, że mógłby kręcić tanie horrory i nikt mu by nie powiedział nic złego, ale znowu zabrał się za coś zupełnie innego niż jego wcześniejsze filmy. Pomijając już że to twarde SF, że guzik wiemy o czarnych dziurach czy horyzontach zdarzeń, że film może nie mieć zupełnie nic wspólnego z rzeczywistością, a może mieć wszystko wspólne - jest okej.

Podoba mi się spójność obrazu, zapętlanie czasu wyszło tu zgrabnie i wszystkie połączenia na linii przyszłość-przeszłość były zrozumiałe i jasne.

Jedyny mankament w scenariuszu to moment przejścia z tła "farma" na tło "kosmos".

Doceniam, że Nolan poświęcił sporo czasu antenowego na nakreślenie sytuacji na Ziemi i pokazanie relacji rodziny głównego bohatera, ale takie hop-siup ze znalezieniem tajnej bazy i hop siup lot w kosmos - no trochę za szybko to przeszło.

Największe wrażenie zrobiła na mnie oczywiście dylatacja czasu i fakt, że main hero nie postarzał się tak jak jego córka czy kumpel ze statku, który akurat został na 20 lat, podczas gdy słodka Anne (niestety w stroju kosmonauty przez długi czas : <) i Matthew zeszli na kilka godzin.

Wątek dr Maana (Matt Damon) był pr0 - krótki, trochę końcówka sztampowa, ale ogólny motyw z instynktem przetrwania w tle był świetny.

Problem Interstellar to...inne filmy Nolana. Ciężko uznać go za super extra jak się ma obok Incepcję, Prestiż czy batmany.

8/10, jeden ze słabszych filmów Nolana Wink





Batman vs Superman: świt sprawiedliwości.

Najnowszy komiksowy film, zapowiedź odpowiedzi DC na Avengersów z Marvela.

I film strasznie trudny w ocenie, bo rozumiem zarówno ludzi którzy go miażdżą i hejtują jak i tych którym się podobał.

Zacznijmy od plusów. Film jest mroczny i posępny, stojący w zupełnej sprzeczności z tym co widzieliśmy np. w Deadpoolu. I to jest fajne, Superman ma problem z niechęcią społeczeństwa i próbą zamknięcia go w ryzach prawnych/politycznych. Batman zaślepiony żądzą zemsty przekroczył granicę mroku, na której balansował Nietoperz od Nolana. Lex Luthor z kolei po prostu ma fazę na upokorzenie Supermana, która wygląda na chorobę psychiczną.

Ogromnym plusem jest Ben Affleck - miał łatwiej, bo ludzie lepiej trawią Batmana niż Supermana, ale nie umniejsza to jego roli. Widać, że od początku wiedział jak ma zagrać, jak wpasować się w film i dał sobie radę. Batman Afflecka jest na tyle inny od Bale'a czy Keatona, że można popatrzeć na niego jak na osobny byt. Jedyne co przeszkadza w tej postaci, to nagła, sztuczna zmiana podejścia w końcówce.

Podobał mi się też Lex Luthor - z tego co widzę to przeważają niechętne opinie wobec niego jako postaci jak i aktora, który go odegrał. Był pajacowaty, jasne - ale mi się to akurat podobało. Był kontrastem dla powagi pozostałej części filmu, ale podkreślał ją a nie zaburzał. Trochę brakło mi go w końcówce, ale to już kwestia scenariusza.

Wyróżniłbym też Ironsa za rolę Alfreda - aktywnego, pełnokrwistego, na plus.

Do plusów zaliczyłbym też szeroko pojętą akcję/walki. Nie było zbyt dużo nudnego naparzania się po budynkach jak w Człowieku ze Stali. Oczywiście pojedynek głównych bohaterów sprowadzono do osłabienia Supermana, ale że Batman zawsze był gadżeciarzem to pasuje tutaj to jak ulał. Zarówno po tym pojedynku jak i po całym filmie mam jednak wrażenie, że producenci za bardzo Supermana nie lubią, natomiast Affleck to jakieś ich bożyszcze Wink



Niestety film ma też sporo minusów:

- zacząć trzeba od tego, że ogólnie jest trochę bez ładu i składu. Montaż - kiepski. Niektóre sceny urwane, niektóre w dziwnej kolejności. W scenariuszu nawsadzano sporo wątków pobocznych, ale niewiele z nich domknięto. Widać, że to pierwszy film z całej serii, kamień węgielny Ligi Sprawiedliwych, ale (że użyję zaczytanego wcześniej sformułowania) "to miał być film, a nie 2,5 godzinny pilot do serialu".

Film jako pojedynczy obraz kuleje w sposób straszny. Do tego dostaliśmy kilka dziwnych przeskoków czasowych/wizji/snów, które sensu póki co mają niewiele albo wcale i jedyna ich nadzieja jest w tym, że zostaną rozwikłane w przyszłych obrazach.

Rozczarowuje w ogóle Doomsday - zarówno jego obecność w filmie jak i to jak jego obecność wygląda. Potworek do zaorania z którego zrobiono main bossa...no słabizna. Do tego kiepski efekt potęguje "kończący cios" i idące za nim (nie)konsekwencje.

Do rozczarowań zaliczam także Wonder Woman - przewijała się przez film dość często, ale na imprezę wpadła pod koniec i w sumie...no...ciężko żeby się z nią jakoś zakumplować. Może gdyby film o niej wyszedł wcześniej to takie rwane epizody można by zrozumieć. Ale motyw z jej fotografią robi wrażenie ^^.

Do zupełnego zaorania jest laska Supermana...kurde...no po prostu szkoda słów. Tylko Marlohe w roli dziewczyny Bonda w Skyfall przychodzi mi na myśl jako słabsza postać "dziewczyny main hero".

No i wisieńką na torcie jest sam Clark Kent - jak ciężko było go poznać, zrozumieć i polubić w Człowieku ze Stali, tak teraz jest podobnie. Nikt tam w tym holywood nie ma na niego pomysłu. Tutaj ma te swoje dylematy, jest mu smutno i w ogóle - ale kurde...no mdły jest. Ani wkurzanie się mu nie wychodzi, ani rozpacz, ani nic.



Podsumowując, dużo lepiej dla tego filmu wyszłoby gdybyśmy dostali Wonder Woman + jeszcze jakiś obraz przybliżający nam postaci Luthora czy Batmana w wersji Snydera. O ile Affleck się jeszcze wybronił o tyle reszta twarzy jest zbyt świeża jak na tak rwany, poszatkowany choć długi obraz.

Może za 10 lat na nocnych maratonach filmowych będzie się to fajnie oglądało jako wstęp do (oby) lepszych filmów z bohaterami DC, ale na chwilę obecną jest to obraz przeciętny.

6,5/10
Przekierowanie