Forum - BOKSER.ORG

Pełna wersja: Fajne filmy, które polecacie
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
(04-01-2016 09:49 PM)kubala1122331 napisał(a): [ -> ]Wilczku
Może miałeś zbyt wygórowane oczekiwania? Ja poszedłem na zasadzie, bo każdy idzie to i ja se zobaczę, i byłem pozytywnie zaskoczony. Bo nie powiem, spodziewałem się kompletnego badziewia i skoku na kasę. Podejście do filmu jest chyba najważniejsze, często im większe oczekiwania tym większy zawód.
Całkiem możliwe. Początkowo byłem przekonany, że zrobią po prostu shit. Ale jak zobaczyłem oceny na filmwebie oraz na imdb plus do tego ciekawe recenzje to do kina poszedłem z wywieszonym jęzorem. Wink
Z czystym sumieniem mogę Wam wszystkim polecić Utopię. Smile
Od 16 stycznia ten serial leci na tvp Kultura, pokażą dwa sezony.
jak pisze jeden gośc pod opisem, .
Uwaga, jeszcze nie oglądałem ale słyszałem bardzo dobre recenzje. Film dla tych, których wkurzają ludzie od globalnych przekrętów finansowych: The Big Shore.
Ostatnio stałem się prawdziwym kinomanem. Nie mam pojęcia co się stało, ale nagle z gościa zupełnie niezainteresowanego tymi sprawami, stałem się osobą, która nader często odwiedza sale kinowe, a wieczorami musi włączyć film, bo dostaje drgawek, jest markotny, chodzi po ścianach i nie wie co ze sobą zrobić.
W tym roku w kinie byłem już na trzech tytułach: Nienawistna Ósemka, Creed i Zjawa. Grają jeszcze kilka filmów na które chciałbym się przejść (Syn Szawła, Pitbull czy Big Shore), ale nie na wszystko jest czas i pieniądze.
Nienawistna ósemka - pierwsze 1.5 godziny zwyczajnie urywa jaja, przez co siedziałem w kinie wręcz przykuty do fotela. Rozmowy bohaterów przypominają najlepsze sceny Tarantino znane choćby z Pulp Fiction czy Wściekłych psów. Problem zaczyna się w momencie, kiedy następuje właściwa akcja filmu. Kiedy panowie spotykają się już w karczmie, cała magia i napięcia nagle opada. Oczywiście, wciąż jest to kino na wysokim poziomie, ale zjazd poziomu jest odczuwalny. Kilka scen mogłoby też zostać wyciętych i nikt by tego nie odczuł. Film trzyma ewidentnie Samuel L. Jackson, który kradnie cały film. Gość jest fenomenalny, choć czepialscy powiedzą, że jest to ten typowy L. Jackson stworzony przez Tarantino. Być może, ale w żadnym stopniu mi to nie przeszkadza. Podsumowując, pewnie gdyby nie był to film Quentina oceniłbym go minimum na 9/10, tak daję "marne" 8/10 - pierwsza 1.5h filmu 11/10, drugie tylko 6/10. W międzyczasie zapoznałem się też z 90% filmów Quentino (nie widziałem Jackie Browna, ale nabyłem już DVD) i jeśli miałbym gdzieś uplasować "Ósemeczkę" to na pewno za Pulp Fiction i Django, na równi z Bękartami wojny, a przed Wściekłymi psami.

Creed: Narodziny legendy - jak dla mnie największe zaskoczenie tego roku, choć dopiero co on się zaczął. Film mnie po prostu zmiażdżył. Od początku czuć specyficzny klimat serii, a kiedy pojawia się na ekranie Sylvester Stallone, serca pęka na trzy części. Nie będę zwracał uwagi na nowy, odświeżony soundtrack (stary mnie bardziej wkręcił), czy historię nowego bohatera (identyczna kreacja Creeda co w pierwszym Rockym samego Balboy), bo to jak dla mnie w tym filmie nie było najważniejsze. Najbardziej do fotela przykuwa rola Stallone'a, który przeszedł tutaj sam siebie. Zagranie z dystansem własnej postaci, naprawdę kilka udanych gagów sprawia, że Rocky'ego nigdy nie jest za dużo na ekranie. Zupełnie w fotel wbija natomiast końcówka. Pojawia się mój ulubiony motyw z poprzednich części, czyli "Going the distance" Billa Contiego, co już wywołuje ciarki na całym ciele. Zabija natomiast ostatnia scena, tradycyjne wbieganie na schodach. Nie chcę tutaj zdradzać szczegółów, ale mnie to zwyczajnie złapało za jaja, ścisnęło za serce i zacisnęło gardło, wydobywając z moich oczu dwie maleńkie łezki. Coś wspaniałego! Po seansie chyba ze trzy minuty patrzyłem się w ekran jak debil, próbując dojść do siebie na tyle, aby móc opuścić salę. Film oceniam na mocne 9/10.

Zjawa - delikatne rozczarowanie. Być może spotkał mnie syndrom kosmicznych oczekiwań, ale po niewiarygodnym trailerze, niesamowitej obsadzie, Inarritu na reżyserce oraz 12 nominacji do Oscara, trudno było nie spodziewać się arcydzieła. Co na plus: PRAWIE wszystko. Montaż, muzyka, di Caprio, Hardy, Hawk, Lubetzky (co za zdjęcia!!! Trzeci oscar z rzędu po prostu murowany!!), reżyseria, dynamiczne przedstawienie obrazu, klimat itd itp. Czego więc zabrakło? Ano historii i scenariusza. Jest on jest tak prosty i nieskomplikowany, że przypomina mi bardziej fabułę Transformersów niż film Inarritu. Strasznie cenię Meksykanina, dlatego też znając jego poprzednie filmy byłem zażenowany prostotą tej historii. Alejando zawsze tkał z każdą minutą kolejny element dzieła, robił to dokładnie, przemyślanie i z niezwykłą intuicją. Tutaj wszystko się posypało. Szkoda, ale mimo wszystko doceniając wszystkie walory filmy (a było ich bardzo dużo) nie jestem w stanie ocenić na mniej niż 8/10.
Gdzie umieściłbym Zjawę w dotychczasowym dokonaniach Inarritu? Niestety na samym końcu. 1. Biutiful (genialna rola Bardema. Jest to bardziej film do zmierzenia się z nim niż do jakiejkolwiek rozrywki. Oglądanie tego przez 2.5h po prostu boli), 2. Amores Perros (kolejne niesamowite dzieło, gdzie przypadkowe historie ludzi są tak świetnie powiązane przez reżysera, że wydaje się to wręcz niewiarygodne. Najlepsza część trylogii, widać w niej mniejszy budżet, a co za tym idzie to więcej klimatu i historii samej w sobie) 3. Babel 4. 21 Gramów 5. Birdman 6. Zjawa. Przy czym warto zauważyć, że taka Zjawa byłaby dokonaniem szczytowym w karierze niejednego reżysera.

Obok tego, jak wspomniałem, oglądam całą masę różnych filmów. Ostatnio strasznie doceniłem di Caprio, który zawsze kojarzył mi się z delikatnymi chłopcami (Titanic, Niebiańska plaża). Ponadrabiałem jednak zaległości i jestem zachwycony tym, co on wyprawia na ekranie. On potrafi zagrać każdą postać, od milionera i dzika biznesu do gościa chorego psychicznie, zupełnie potarganego przez los.

Na koniec chciałbym polecić jeden z filmów, który wyhaczyłem właśnie zapoznając się z filmami w których występuje diCaprio, a który jest bardzo mało znany, a mianowicie Pokój Marvina. Może to dziwić, bo obsada powala na kolana (Leo, Meryl Streep, Diane Keaton, Robert de Niro). Sama historia jest opowiedziana w sposób genialny, a kto przepada za całkiem sympatycznymi filmami, które mocno wbijają w fotel i nastrajają do przemyśleń, musi to odpalić.

Ode mnie tyle, rozpisałem się, nie ma co! Smile
Nienawistnej 8 nie widziałem ale mam pewne obawy, gdyż fakt iż Tarantino nakręcił kolejny western, choć w stylistyce zupełnie odmiennej od poprzedniego zupełnie mi się nie podoba. Co prawda żadnego filmu QT nie uważam za słaby ale coś podejrzewam, że w hierarchii będzie bił się o miejsca 7,8,9 z Death Proof i Django.

Natomiast widziałem Creeda i również muszę przyznać, że mnie zaskoczył - niestety negatywnie. Miał być jeden z najlepszych filmów serii a okazał się najgorszym (tak, wolę piątkę). Zerowy wpływ Stallone'a na realizacje filmu zadziałał tu tylko na niekorzyść. Film się dłużyzny, brakuje emocji i motywującego powera, ma bardzo słabego głównego bohatera jaki i postaci drugoplanowe, jedynie Sly wychodzi z tego obronną ręką. Seria Rocky zawsze słynęła z charakterystycznych bohaterów Mickey, Adrian, Apollo, Paulie... a tu nadąsany Murzynek i jego dziewczyna - porażka, w ogóle nie obchodził mnie ich wątek i tylko spowolniał główny motyw fabuły. Słabo też wypada, czego mogłem się spodziewać Bellow. Nie rozumiem czemu po raz kolejny popełniają ten sam błąd i obsadzają w rolach opponentów zawodowych bokserów którzy i nie mają ekranowej charyzmy ani nie wzbudzają respektu. W filmie pojawił się również Andre Ward w dość fajnej scenie, ale jego postać szybko znika, pozbawiona jakiegokolwiek rozwinięcia i zamknięcia. Bez sensu.
Walki - tu też się nie jaram, co prawda najbardziej oddają rzeczywistość, bo nie ma tu okładania się cepami i wyprowadzania ciosów kilka pod rząd tą samą ręką, nie ma też przesadnego zbierania uderzeń oraz przesadnej odporności bokserów, jednak widowiskiem jest to dość przeciętnym i pozbawionym emocji. Zwłaszcza że sposób realizacji też w tym nie pomaga, kamera przez większość czasu jest w ringu i filmuje z bliskich perspektyw (od pasa w górę) co średnio efektownie wygląda i dużo gorzej w porównaniu do poprzednich części.
Słaby film to nie jest ale rozczarowanie jest dość spore.
Rocky > Rocky Balboa > Rocky 3 > Rocky 2 > Rocky 4 > Rocky 5 > Creed.
Zgadzam się z Terminatorem
co do "Creeda" tylko śie podpisać,
uważam że to dobry film lecz do
Rockego I brakuje mu dużo,pierwszej
cześći nic nie przebije .

@Kubala a byłeś w kinie na
Polskiej produkcji "Moje córki Krowy'?
doborowa produkcja -Dźiędziel,Muskała no i świetna Agata Kulesza..

+nietypowa rola Doroćinskiego Smile
polecam mega film Komedio-dramat
Terminator
Tylko, moim zdaniem, Mickey, Adrien czy Paullie to postacie, których nie da się zastąpić. Już w szóstej części brakowało mi Adrien, teraz nie było Paulliego. Szkoda, bo aktorzy odgrywające te role wciąż żyją i na pewno dodaliby kolorytu serii.

Jeśli ja miałbym zestawić Rocky'ego w kolejności zajebistości to wyglądało to by tak:
Rocky > Rocky 2 > Creed > Rocky Balboa > Rocky 4 > Rocky 3 > Rocky 5

Mnie jest ciężko ustawić w kolejności filmy Tarantino, ponieważ każdy z nich to kino najwyższej klasy. Jedne z nich są lepsze, inne nieco gorsze, ale wszystkie trzymają bardzo wysoki poziom. Nawet to wszędzie dyskredytowane Death Proof, które do końca rozwiało moje wątpliwości, że Quentin to reżyser genialny. Planet terror Rodrigueza ledwo co strawiłem, a Death Proof mnie po prostu zachwycił, choć jak podkreślam, za tego typu filmami zupełnie nie przepadam.

Wietnam
Nie byłem niestety i raczej się nie wybieram Wink
To będzie film roku! Big Grin


294 trailerów tego filmu, a filmu dalej nie ma. Powoli zaczynam się godzić z tym, że go nie wypuszczą. Szkoda tylko, że kasę od ludzi zbierali.
Przekierowanie